środa, 31 grudnia 2014

Kilka zdań o Wielkiej Szóstce

     Przyszły rok zapowiada się dla entuzjastów uniwersum Marvela obiecująco. Na wielkich ekranach zagościmy drugą część Avengersów, Fantastyczną Czwórkę, a także Ant-Mena. Ośmielę się nazwać premierę Big Hero 6 dobrym zwieńczeniem tegorocznego sezonu, pomimo, że, de facto, nie był to film wyprodukowany przez Marvel Studios, a przez studio animacji Walta Disneya - samego obrazu za to nie można traktować jako wierne odwzorowanie serii komiksowych.
Film Big Hero 6, czy też Wielka Szóstka  został oparty na bohaterach stworzonych przez Stevena T. Seagle`a oraz Duncana Rouleu.
     Na początku chciałbym podkreślić, iż nie jestem wielkim entuzjastą produkcji, z których akcja wylewa się, jak mleko podczas kipienia. O ile niekiedy bawią mnie głupawe, emanujące abstrakcyjnym humorem komedie, to przy oglądaniu ciągłej jatki towarzyszą mi negatywne odczucia. Uważam, że w przypadku filmów akcji ważne jest zachowanie równowagi pomiędzy epickimi walkami, a luźniejszymi, umożliwiającymi odpoczynek dla oczu widza scenami. Dlatego wielkim, pozytywnym zaskoczeniem okazali się dla mnie Strażnicy Galaktyki, którzy poprzez ironiczny humor w połączeniu z wyrazistymi, niekiedy przerysowanymi postaciami błyskotliwie przełamali konwencję Marvelowskich produkcji. Przy Big Hero Six nie byłem zaskoczony. Po prostu spodziewałem się niezłej, aczkolwiek nie powalającej na kolana Disneyowskiej animacji.
Pewnie niewielu z Was wie, że twórcy tych komiksowych postaci są członkami studia Man of Action, odpowiedzialnej za m.in. bijącą niegdyś rekordy popularności na Cartoon Network serię o Benie 10.
     Film ukazuje losy nastoletniego geniusza Hiro Hamady, który za namową starszego brata, Tadashiego i pod wpływem nowo poznanych, nieco ekscentrycznych przyjaciół, postanawia dostać się na uniwersytet.W tym celu konstruuje mikroboty, sterowane za pomocą umysłu niewielkie robociki, które łącząc się, mogą przybierać rozmaite kształty, co umożliwia konstruowanie wspaniałych budowli. Wynalazek imponuje profesorowi Callaghanowi, odpowiedzialnemu za rekrutację, a także prezesowi Krei Techu, typowej bezdusznej korporacji, jakich tysiące, który jest gotowy wykupić patent od chłopca. Jednak biorąc sobie do serca radę naukowca, nasz protagonista odmawia zawarcia umowy. Niespodziewanie, na uczelni wybucha pożar, w którym ginie Tadashi. Załamany Hiro izoluje się od znajomych i ma wątpliwości, czy skorzystać z możliwości rozpoczęcia nauki na uczelni. Pewnego dnia, przez przypadek uruchamia dobrze Wam znanego z bilboardów, reklamujących film robota leczniczego Baymaxa, z którym wspólnie odkrywają opuszczony magazyn, pełen nielegalnie wyprodukowanych mikrobotów. Natykają się również to wątpliwie sympatycznego człowieka w masce, sprawującego kontrolę nad owymi cudeńkami. Razem ze znajomymi z Nerdowni (Taka ironiczna nazwa szkoły padała wielokrotnie w polskiej wersji językowej filmu) postanawiają odkryć jego tożsamość.
Pod względem popularności postaci na piedestale stanął, rzecz jasna, robot Baymax. Musimy jednak mieć na uwadze fakt, że tak jak w przypadku Olafa z Frozen nie był to film wyłącznie o nim.
     Bardzo pozytywnie w moim odczuciu prezentuje się dynamika animacji, a także kreskówkowa gestykulacja postaci. Wielki uśmiech na mojej twarzy spowodowała dodatkowa, zabawna scena po napisach końcowych, typowa dla Marvelowskich produkcji. Ucieszyłem się również, że akcja nie ustępuje interesującej fabule i, że nie próbuje przejąć dominacji nad filmem. Jako, że byłem na seansie w 3D, zaczynam coraz bardziej utwierdzać się w przekonaniu, że trzeci wymiar jest zbędnym i przekombinowanym gadżetem, rozpraszającym uwagę widza. Same postacie drugoplanowe, wydały mi się nadto stereotypowe i uważam, że poświęcono im za mało czasu, by w pełni rozwinąć ich charakter, jednak nie traktuję tego jako duży minus.
Firma Ban Dai wyprodukowała serię zabawek, wzorowanych na bohaterach Big Hero Six. Nie są to jednak produkty najwyższej jakości i wszystkim kolekcjonerom radzę poczekać na lepsze czasy ;)
      Ostatecznie, wyszedłem z kina zadowolony i nie żałowałem wydanych pieniędzy. Wam jednak radzę wybrać się na seans dwuwymiarowy, nawet nie ze względu na podwyższoną cenę biletów, a ogólny komfort i samopoczucie. Nie jest to film wybitny, jednak wystarczająco dobry, by całkiem przyjemnie spędzić z nim zimowe popołudnie.

Do zobaczenia w nowym, na pewno jeszcze lepszym roku 2015!   
     

środa, 24 grudnia 2014

Stripy: Oczodoły#4

Nie ma to jak bezinteresowne uczynki Colina... Życzę wszystkim zdrowych, wesołych, rodzinnych Świąt i bogatego Mikołaja!

niedziela, 21 grudnia 2014

wtorek, 2 grudnia 2014

Hej, ho! Do lochów by się szło! - Recenzja gry Adventure Time: Explore the Dungeon Because I Don`t Know

     Nie ulega wątpliwości, że gry na podstawie znanych marek wzbudzają skrajne emocje. Internet jest podzielony na dwa przeciwne fronty: zwolenników tego typu produktów, uważających je za ciekawe uzupełnienie serii telewizyjnych lub filmów oraz sceptyków, widzących w nich świetny sposób bogatych panów w garniturkach na odcinanie kuponików od sławnych franczyz. Ja uważam, że podczas ich oceny powinniśmy brać pod uwagę przede wszystkim grywalność oraz ogólne odczucie, ile świeżego kontentu zaoferował nam producent, a ile luk powstałych w wyniku braku pomysłu był zmuszony wypełnić gotowym, przewidywalnym materiałem. A co, jeśli ową znaną marką jest Adventure Time? Cóż, tu również nie ma taryfy ulgowej. Jednak, czy wydana w listopadzie 2013 roku produkcja niewielkiego studia WayForward: Adventure Time: Explore the Dungeon Beacause I Don`t Know dała radę?
Gra została wydana na pecety, PlayStation3, WiiU, Nintendo3DSy oraz Xboxa360 (tę wersję posiadam ja sam). Planowano także wydania na PS4, PSVita oraz Xboxa One, jednak z tych planów się wycofano.
     Myślę, że dobrym pomysłem na początek byłoby przybliżenie Wam fabuły, Która jest na tyle nieskomplikowana, że nawet podczas lektury tego tekstu o trzeciej nad ranem w poniedziałek nie powinniście mieć problemu z jej zrozumieniem (moje kondolencje dla osób, które muszą wstawać aż tak wcześnie). Królewna Balonowa, różowoskóra władczyni Słodkiego Królestwa doznaje dość nieciekawego doświadczenia, związanego z potworami niewiadomego pochodzenia, uciekającymi z jej lochów. Prosi więc swój nadworny Słoneczny Patrol - Finna i Jake`a o pomoc w dojściu do sedna sprawy poprzez zwiedzenie tych ciemnych podziemi, ponieważ ONA NIE WIE! Tak luźną i wzbudzającą ciekawość u gracza konwencję mogę uznać za duży plus.
Do naszej dyspozycji jest ośmioro bohaterów (odblokowywanych stopniowo) - Finn, Jake, Marcelina, Lodowy Król, Cynamonek, Królewna Ognia, Królewna Grudkowego Kosmosu oraz Cytryndor. 
     Niestety, jako całokształt gra nie spełniła do końca moich oczekiwań. Sam gameplay, mimo iż garściami czerpie m.in. z Diablo po jakimś czasie zaczyna razić monotonnością, a walka z potworami, która początkowo dawała całkiem sporo frajdy przeradza się w nużący rytuał. To samo dotyczy niestety ścieżki dźwiękowej, która być może nawet wpasowała się w klimat zwiedzania tajemniczych zakamarków lochu, jednak jest nadto konwencjonalna i brak jej charakteru, co sprawia, że nijak współgra z Adventure Time`owymi motywami. Nieźle może też zdenerwować sposób zapisu gry - aby dokonać jakiegokolwiek postępu musimy przejść co najmniej pięć poziomów. Początkowo problem nie jest tak widoczny, jednak przy bardziej wymagających levelach może stać się uciążliwy. Podczas późniejszych etapów przechodzenia Explore the Dungeon Because I Don`t Know dochodzi do nas przykry fakt, że musimy poświęcić minimum godzinę, żeby dokonać progressu. A co dopiero, gdy decydujemy się na nadzwyczaj dokładne zwiedzanie lochów w celu zebrania jak największej ilości pieniędzy. Dodatkowo  frustrację pogłębia konieczność płacenia cukierkowych podatków Królewnie Balonowej, wynoszących jedyne sto procent kwoty, której nie wydaliśmy w sklepie Bęsia Gęsia lub na ulepszenie umiejętności postaci. Aby dokonać zakupu wymarzonej, drogiej broni, bądź odpowiednio zwiększyć wydajność bohatera na określonym polu, jesteśmy zmuszeni do każdorazowego przechodzenia pięciu plansz tak dokładnie, by zgromadzić w tym czasie określoną kwotę. Należy również wspomnieć, że w przypadku przegranej nasz zysk zostaje zmniejszony o połowę.
Dla Nintendo3DS wydano, kuszącą oko edycję kolekcjonerską, zwierającą pełną wersję gry, przykuwające uwagę etui z BMO, DVD, zawierające m.in. wywiady z obsadą Adventure Time oraz przewodnik po lochcach z radami i wskazówkami.
     Nie ukrywam jednak, że każdy kij ma dwa końce (choć w przypadku tej produkcji jeden z nich jest nieco grubszy)  i że udało mi się w niej dostrzec także pozytywne akcenty. Jednym z nich są bez wątpienia dialogi bohaterów, wypowiadane przez oryginalną obsadę aktorską (na piedestał wznosi się Tom Kenny jako Lodowy Król i jego: I`ll take it before Gunter grabs it). Pozytywnie zaskoczyły mnie również emanujące pomysłowością, dynamiczne walki z bossami, kontrastujące z mdłymi planszami lochów. Ponadto, na uwagę zasługuje kanoniczna linia fabularna umożliwiająca nam poznanie kilku smaczków, związanych z serialem (Uwaga! Na koniec gry zostawiono nam wielką łychę). Cieszy też funkcja multiplayer, urozmaicająca gameplay i nie ukrywam, że to głównie na nią nastawiona jest gierka - gwarantuję Wam, że nie raz pomocna dłoń okaże się przydatna. Słowa piosenki tytułowej Adventure Time: C`mon, grab your friends są więc jak najbardziej adekwatne do tej sytuacji.
Nowa gra Adventure Time: The Secrets of the Nameless Kingdom została wydana, dosyć niedawno, bo 18 listopada.
     Reasumując, nie jest to pozycja obowiązkowa, nawet dla fanów kreskówki, jednak jeśli chcecie wyrobić sobie własne zdanie i trochę się pobawić zachęcam do wpisania tytułu gry na Waszą świąteczną listę. W Polsce dostępna jest jedynie oryginalna językowa - nie znajdziecie jej w empikach, więc dobrym pomysłem jest przejrzenie różnych aukcji, czy sklepów internetowych. Gorąco trzymam kciuki, by niedawno wydana kontynuacja: The Secrets of the Nameless Kingdom wypadła bardziej satysfakcjonująco i możecie być pewni, że gdy gra znajdzie się na mojej półce, podzielę się wrażeniami na łamach bloga.

czwartek, 20 listopada 2014

Stripy: iBalls#3

Zapewne ciężko w to uwierzyć, ale świniopodobne, latające sumienia również mają problemy egzystencjalne...

poniedziałek, 13 października 2014

Relacja z MFKiG 2014

     Nadszedł ten czas w roku - istne święto dla wszystkich zainteresowanych kulturą komiksu. Na jedno miejsce spada lawina premier tytułów wielkich polskich i zagranicznych autorów, zasypująca ogrom fantastycznych gości, przybyłych na wydarzenie. Jedna z nielicznych okazji, żeby zobaczyć stadion po brzegi wypełniony geekami, którzy doświadczają komfortu przebywania wśród ludzi o podobnych zainteresowaniach. Nie, nie chodzi o Dzień Edukacji Narodowej, ani o Halloween. Mowa, rzecz jasna, o Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi.
O randze Łódzkiego Festiwalu świadczy fakt, że coraz więcej ludzi nie ma oporów przed nazywaniem go polskim Comic-Conem.
     Przyznaje, że z racji tego, iż jestem licealistą moja konwentowa przygoda jest dość młoda, a wiedza i ogólne "ogarnięcie" komiksowe wciąż pozostawia wiele do życzenia. Chciałbym podkreślić, że jest to relacja z perspektywy osoby, która wciąż dopiero raczkuje w temacie i moje spojrzenie zapewne znacznie różni się od wrażeń starych komiksowych wyjadaczy, których historia zbierania tomików, czy zeszytów jest o wiele dłuższa niż ćwierćwiecze, czyli czas istnienia całego festiwalu. Warto przecież napisać, iż w tym roku przypadł konwent jubileuszowy, bo dwudziesty piąty.
To już drugi Festiwal, odbywający się w Atlas Arenie. Wcześniej punkty programu były realizowane w różnych miejscach Łodzi.
     W przeciwieństwie do zeszłego roku, wstęp na imprezę nie był jednak darmowy. Na szczęście nie musieliśmy płacić zbyt wygórowanej kwoty - wejście na teren łódzkiej Atlas Areny kosztowało nas dyszkę. Wszelkie niezadowolenie związane z tym faktem rekompensował jednak widok stoiska sklepu Multiversum, które dzięki wczesnej porze nie było jeszcze zbytnio oblegane. Wraz z kolegą, mimo bardzo ograniczonego budżetu, zaopatrzyliśmy się w całkiem pokaźną liczbę komiksów - wszystko dzięki atrakcyjnemu przelicznikowi (1 lub 2 $ = 1 złotówka). Niezwykle okazale prezentowało się również stoisko sklepu głównie mangowego, lecz obecnie poszerzającego swoje horyzonty o m.in. komiksy amerykańskie, czy figurki Yatta.pl, które było niemal zawładnięte przez gadżety z Adventure Time. Osobiście dokonałem tam skromnego zakupu kubka z Marceline, z którego wciąż mam ogromną radochę. Wielką furorę robił także magazyn Smash! z sensacyjną zapowiedzią wydania przez Studio JG polskojęzycznych Adventure Time`owych komiksów!
Moje skromne zdobycze festiwalowe :)
     Jednak konwent nie skończył się wraz z tajemniczym zniknięciem pieniędzy, które jakimś magicznym sposobem ulotniły się z naszych portfeli. Bowiem MFKiG to nie tylko zakupowe szaleństwo, ale i spotkania z ciekawymi gośćmi oraz interesujące prelekcje. Uczestniczyliśmy w wykładzie pana Tomasza Kołodziejczaka, wydawcy komiksów Egmontu na temat piętnastolecia Klubu Świata Komiksu. Oprócz wysłuchania planów wydawniczych, obejrzeliśmy również bardzo ciekawą relację z pierwszego łódzkiego festiwalu, która uświadomiła nas, jak bardzo zmieniła się skala imprezy. Obowiązkowym punktem na naszej trasie była prelekcja, znanego z serii Duże Ilości Naraz Psów Jakuba "Dema" Dębskiego, który, jak sam twierdzi, wyrósł już z tworzenia wulgarnych historii i jego obecne twory utrzymane są w nieco lżejszym, co wcale nie oznacza, że w mniej zabawnym tonie. Dobrze wypadł również panel o 75-leciu Batmana, z którego nawet tacy batmanowi laicy, jak my mogli wynieść kilka ciekawych rzeczy - dowiedzieliśmy się m.in. o różnicach pomiędzy wkładem pracy Boba Kane`a i Billa Fingera w procesie tworzenia postaci Mrocznego Rycerza. Ostatnim wydarzeniem, w którym braliśmy udział był wykład Wojciecha Neleca (z którym mieliśmy przyjemność zamienić kilka słów podczas konwentu) na temat komiksowej ofensywy BOOM! Studios. Z powodu opóźnień Kelen był zmuszony do przeprowadzenia go w ekspresowym tempie i podania tylko najistotniejszych informacji, jednak ostatecznie wyszło sympatycznie i zachęcająco do lektury komiksów BOOMa.
Stoisko Yatty było niezwykle oblegane. I w sumie nie ma się co dziwić...
     Jeśli chodzi o festiwalowe minusy, myślę, że będzie to wyżywienie. Owszem, na miejscu były automaty z przekąskami oraz restauracja, lecz brakowało jakiegoś barku, gdzie możnaby było w miarę smacznie i tanio zjeść - dobrze, że chociaż w miarę blisko od Atlas Areny znajdował się McDonald`s. Kolejną nieciekawą kwestią była sprawa parkingu, który wbrew opisowi na stronie okazał się być płatny. Rzecz jasna, nie była to wielka kwota, ale sam fakt pozwala sądzić, że powstały pewne nieścisłości, Jeśli chodzi o kontrowersyjną opłatę za wejście na festiwal, nie uważam jej za wielką wadę. Ba, moim zdaniem pozwoliła ona ograniczyć liczbę przypadkowych gości, co sprawiło, że w przeciwieństwie do zeszłego roku tłok  nie był wszechobecny.
Nowa teza naukowa - na konwentach dzień szybciej płynie, a pieniądze znikają jak papier toaletowy za PRLu.
     Podsumowując, czas spędzony na sobotniej części festiwalu uważam za bardzo udany - wrażeniowo tegoroczna impreza wypadła u mnie o wiele lepiej niż MFKiG 2013, kiedy to pierwszy raz zorganizowano Festiwal na Atlas Arenie. Cóż, teraz tylko zacząć odkładać pieniądze na kolejny konwent...

niedziela, 21 września 2014

We are the Crystal Gems - Recenzja Steven Universe

     Nie oszukujmy się, świat animacji jest zdominowany przez mężczyzn. Większość najsłynniejszych i najbardziej cenionych kreskówek wychodzi spod ręki panów. Czy więc w tej zawładniętej przez testosteron znajdzie się miejsce także dla płci pięknej?
Ze świecą szukać osoby, która nie zgodziłaby się ze stwierdzeniem, że Rebeccę Sugar można nazwać Żelazną Damą animacji.
     Okazuje się, że tak. Przykładem może być nie tylko gromadzący ogromny fandom serial Lauren Faust My Little Pony Friendship is Magic, ale też jedna z najnowszych oryginalnych produkcji Cartoon Network autorstwa słynnej Adventure Time`owej storyboarderki Rebecci Sugar - Steven Universe. Głównym bohaterem tegoż dzieła jest nieco niezdarny, aczkolwiek nie dający się nie lubić szczupły inaczej Steven. Wraz z wiecznie opanowaną Granat, mającą łeb na karku Perłą oraz zawadiacką Ametyst wchodzi w skład Kryształowych Klejnotów, których celem jest ochrona świata. Zagwozdkę, dlaczego Steven jest jedynym męskim członkiem w zespole tłumaczy fakt odziedziczenia przez chłopaka magicznego Klejnotu, który wcześniej posiadała jego mama.

Fakt, że Steven Universe jest pierwszym serialem Cartoon Network stworzonym przez kobietę robi furorę w mediach. Świadczą o tym m.in. artykuły na portalu Newsweeka, czy NaTemat.pl
     Każdy jedenastominutowy epizod jest odrębną, zamkniętą historią przygodową, więc nie ma potrzeby oglądania odcinków chronologicznie. Smaczku dodaje ładny, aczkolwiek nieco uproszczony w stosunku do oryginalnego pilota design postaci oraz uwielbiane przez wszystkich Rebeccowe piosenki, w szczególności klimatyczny i w pełni oddający ducha serialu utwór tytułowy. Myślę, że jak dotąd moim ulubionym odcinkiem mogę nazwać Frybo, który bardzo dobrze ukazuje relacje ojca z synem. Ponadto, ma u mnie duży plus za character development postaci.
Wiele osób pokłada w serialu nadzieję powtórzenia sukcesu Adventure Time.
     Nie jest to jednak serial bez wad. Osobiście brakuje mi w nim dynamiki, co może tłumaczyć fakt, że jestem nadto przyzwyczajony do obecnego stylu fabularnego seriali animowanych, który ma tendencję do ukazywania rozwoju wydarzeń z prędkością światłą. Steven pod tym względem jest nieco w tyle, pozwala na stosunkowo wolny przebieg akcji, co po dłuższym obcowaniu z serią zaczyna nużyć. Ponadto, byłbym bardziej usatysfakcjonowany, gdyby kreskówka mogła ukazywać więcej swojej komediowej strony, choć być może w zamyśle miała być typowo przygodowa. 
Nie da się niestety ukryć kontrastu pomiędzy stosunkowo zaawansowanym stylem pilota Steven Universe a minimalizmem obecnym w serialu.
     Polska wersja językowa prezentuje się moim zdaniem wyśmienicie. Uważam, że Maciej Falana świetnie wczuwa się w rolę Stevena, a jego brymienie bardzo dobrze oddaje charakter postaci. Głosy pozostałych Klejnotów również stoją na bardzo wysokim poziomie, jednak uważam, że na szczególne wyróżnienie zasługuje pani Brygida Turowska w roli Ametzst, która chyba przywykła już do wcielania się w postacie z charakterkiem. Gwarantuję Wam, że po obejrzeniu paru odcinków wciągniecie się w świat tej, może nie idealnej, ale na pewno bardzo dobrej i godnej polecenia kreskówki.

Niech blask Klejnotów będzie z Wami!

wtorek, 26 sierpnia 2014

Stripy: FunnyAsHeck#2

Współcześnie, żeby być cool każdy szanujący się intelektualista powinien napisać książkę. Tu nie ma wyjątków od reguły - Paulo Coelho, Umberto Eco, Stephen Hawking, czy Paris Hilton. Każdy z tych ludzkich ideałów ma na swoim koncie przynajmniej jedną znaczącą pozycję. Więc dlaczego MC01 miałby być gorszy?


poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Stripy: iBalls#2

Zapewne każdy z nas doświadczył takiego wakacyjnego zaskoczenia jak Colin i Grey. Ile razy zdarzało się, że zapierające dech w piersiach zdjęcia hotelu, prezentowane przez biuro podróży okazują się być fotoszopowym eksperymentem, a opis plaży ma tyle wspólnego z jej faktycznym stanem co Święty Mikołaj z teorią względności.
A tak BTW zagadka dla spostrzegawczych. Potraficie odnaleźć mały easter egg, który ukryłem w komiksie?


czwartek, 31 lipca 2014

Stripy: Angelina Angel #2

Czas na uczczenie ostatniego dnia lipca. Ale chwila, odłóżcie tego drogiego szampana, nie wszyscy śpimy przecież na pieniądzach! Zaszalejemy za rok, a teraz Czarna Trzynastka wypowie się na temat komiksów. 
Ja tymczasem przyszykuję dolary do wyścielenia łóżka ;)
 


czwartek, 10 lipca 2014

Stripy: Funny as Heck #1

Czy znacie lepszy sposób na umilenie sobie wakacyjnego wieczoru niż lektura stripu? Dzisiaj przygotowałem dla Was pierwszy odcinek komiksu Funny as Heck, którego bohaterem jest robot-intelektualista, prezentujący swoje niekonwencjonalne oraz często pesymistyczne poglądy na świat. A może ma trochę racji? Oceńcie sami!

Miłego plażingu!



środa, 2 lipca 2014

Stripy: iBalls #1

Oto pierwszy strip z serii iBalls, opowiadającej o trzynastoletnim Colinie. I byłby to całkiem przeciętny komiks, gdyby nie to, że chłopak przyjaźni się z cynicznym królikiem - geniuszem, a jego sumienie przybrało postać uskrzydlonej świni.
Enjoy!

wtorek, 24 czerwca 2014

    Za pięćset lat to będzie bez znaczenia, czyli trochę o Fistaszkach

      W odległych czasach w Stanach Zjednoczonych, gdy do dyspozycji Amerykanów były jedynie trzy kanały telewizyjne, a o Internecie nawet się nie śniło, gazety codzienne cieszyły się dużo większą popularnością niż obecnie. Na smutnych, czarno-białych stronach obok nużących, obszernych artykułów można było znaleźć również krótkie, często czterokadrowe historyjki obrazkowe. Jedną z nich były Fistaszki.
Wszystkich fanów komiksu z pewnością ucieszy fakt, że Blue Sky Studios zapowiedziało powstanie filmu Peanuts. Będzie to wyśmienita forma uczczenia 65. urodzin stripu. Szkoda tylko, że premiera dopiero pod koniec 2015 roku
     Prawdopodobnie każdy jest w stanie rozpoznać sympatycznego beagle`a Snopy`ego, którego wizerunek często widnieje na wielu ubraniach, czy kobiecych akcesoriach. Jednak mało kto jest świadomy tego, że ten sarkastyczny, ale optymistycznie nastawiony do życia czworonóg jest bohaterem Fistaszków, gdyż przez PRLowską izolację polska wersja dotarła do nas z opóźnieniem. Wykreowaną przez Charlesa M. Schulza serię pasków komiksowych można bez wątpienia nazwać jednym z najważniejszych fenomenów kulturowych XX wieku. Ukazujące się przez niecałe pięćdziesiąt lat króciutkie dzieła ewoluując zdołały jednak zachować konsekwencję w prowadzeniu postaci. Dla samego Autora wieczny nieudacznik Charlie Brown, zrzędliwa Lucy, czy jej brat Linus byli niemal rodziną, więc starał się, jak najlepiej oddawać ich osobowości. Same paski nie są jedynie śmiesznymi historyjkami, a głupawe gagi występują w nich bardzo sporadycznie. Często mają naturę refleksyjną, komentują bieżące wydarzenia lub przybierają formę złotych sentencji życiowych. To właśnie ta powaga odróżnia Fistaszki od innych pasków – postaci są na tyle inteligentne, że można pokusić się o stwierdzenie, iż są to całkiem dorosłe dusze uwięzione w dziecięcych ciałach. Sam Umberto Eco docenił serię, mówiąc o niej: „Świat Fistaszków to mikrokosmos, mała komedia ludzka zarówno dla czytelnika naiwnego, jak i wyrobionego”. Sentencja ta jest najlepszym świadectwem wartości tych pasków.
Pierwowzór Snoopy`ego niczym się nie różnił od przeciętnego czworonoga - dopiero na przestrzeni lat postać zaczęła nabierać charakteru.
    Obecnie Nasza Księgarnia w Polsce wydaje tomiki Fistaszki Zebrane  Teksty w tłumaczeniu Michała Rusinka  zostały ułożone chronologicznie  i  poprzedzone przedmową napisaną przez m.in. Wojciecha Birka i Michała Ogórka.
Fistaszki Zebrane są, rzecz jasna, polską wersją The Conplete Peanuts.  Są to zbiory ułożonych chronologicznie pasków.

     Osobiście posiadam na razie dwa tomiki, ale jakość komiksów oraz ładne wydania zachęciły mnie do zebrania całej kolekcji. Serdecznie ją Wam polecam, gwarantuję, że także wciągnie Was ten świat, nawet jeśli nie jesteście zagorzałymi entuzjastami komiksów.
Trzymajcie się!

sobota, 14 czerwca 2014

Pokuszę się o  stwierdzenie, że Uncle Grandpa to wzorcowy odmóżdżacz. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

     Cartoon Network już dawno zdążyło odbić się od dna, które osiągnęło pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. Jednak wielcy Internetowi znawcy i samozwańczy eksperci od animacji po obejrzeniu tej jednej z najnowszych animowanych komedii ponownie zaczynają zwiastować koniec kultowej, kreskówkowej stacji ze stajni Turnera. Czy rzeczywiście mamy się czego obawiać?

Ach, szkoda, że nie żyjemy w latach dziewięćdziesiątych, kiedy to dzieciaki wychowywały się na pozbawionych podtekstów, politycznie poprawnych kreskówkach pokroju Rena i Stimpy`ego, prawda? Chociaż, chwileczkę!
    Absolutnie nie. Pod warunkiem jednak, że jesteśmy wyzbyci uprzedzeń do niekonwencjonalnego humoru i otwarci na to, co nowe. No, może nie do końca nowe, bo przecież sam Twórca Pete Browngardt przyznaje, że czerpie inspirację m.in. z dzieł Texa Avery`ego, czy kultowego magazynu MAD. Czuć więc tę beztroską, niezobowiązującą kreskówkowość, charakterystyczną dla animacji z okresu Złotej Ery Hollywood. Bohaterowie, którzy szerokim łukiem starają się omijać działanie praw fizyki są świadomi swojej fikcyjności, a co za tym idzie mogą sobie pozwolić na subtelne burzenie czwartej ściany.


Pilot Uncle Grandpa został stworzony w roku 2008 w ramach projektu Cartoonstitute. Okazał się suckesem, więc Pete Browngardt dostał możliwość stworzenia serialu. Twórca jednak wolał poświęcić kreskówkę wychodzącym z toalety potoworom, które możemy zauważyć w pilocie - tak powstało nieemitowane w Polsce Secret Mountain Fort Awesome.
     Przechodząc do samej fabuły serii, nie jest ona skomplikowana, ale uważam ją za pomysłową. Tytułowy bohater, będący magicznym wujkiem i dziadkiem wszystkich żywych stworzeń na Ziemi pomaga swoim stryjecznym wnukom stawić czoła różnym problemom. Oczywiście żaden porządny animowany protagonista nie obędzie się bez grupki dziwacznych przyjaciół - Wujkowi towarzyszy egocentryczny, chodzący kawałek pizzy w okularach przeciwsłonecznych Steve, znudzony życiem (bo jak tu być ciekawym świata, gdy się żyje na tym łez padole przez ponad milion lat) dinozaur Gus oraz moja faworytka, inspirowana Nyan Catem Wielka Realistyczna Latająca Tygrysica. Na uwagę zasługuje również sama forma serialu, która kojarzy się przede wszystkim z kreskówkami z lat 90. – jeden pełny epizod składa się z segmentów – jest to zazwyczaj trwająca około ośmiu minut główna historia, kilkusekundowe gagi, pełniące rolę przerywników oraz szort z drugoplanowymi bohaterami w roli głównej. Sam humor, pomimo, że opiera się głównie na żartach wizualnych potrafi być błyskotliwy, a sposób bycia postaci z pewnością sprawi, że przez większość czasu oglądania będziecie mieć banana na twarzy. Przeciwnicy tej kreskówki, porównując ją z innymi produkcjami CN – Adventure Time oraz Regular Show zarzucają jej brak dojrzałości. Musimy jednak pamiętać, że te seriale prezentują zupełnie odrębny gatunek – Uncle Grandpa zachowuje bardzo cartoonową formę, ma za zadanie przede wszystkim bawić, podczas, gdy AT i RS są bardziej zbliżone do czegoś w rodzaju animowanych sitcomów dla starszej widowni niż typowych kreskówek.

Twórca serialu Pete Grownbadt przyznaje, że postać Wujcia wzorowana jest na ojcu, rodzinie oraz przyjaciołach jego rodziców, z którymi spędzał dużo czasu i których zwykł nazywać "wujkami"
     Od strony wizualnej seria prezentuje się wyśmienicie – kolorowa grafika doskonale oddaje zwariowany i przewrotny humor serialu, nie emanując przy tym przesadną cukierkowością.  Całości smaku dodaje nostalgiczna, ośmiobitowa muzyka, przywodząca na myśl najwcześniejsze gry video. Na duży plus zasługuje także wpadająca w ucho piosenka tytułowa, będąca głównym motywem muzycznym kreskówki.

Najbardziej bawi mnie sposób parkowania kampera przez Wujaszka. Pamiętajcie, drodzy czytelnicy, ilekroć usłyszycie straszny huk to najprawdopodobniej nie apokalipsa. Po prostu odwiedził Was cioteczny wujek... niszcząc przy okazji połowę Waszego domu.
     Moje odczucia w stosunku do polskiej wersji serialu są całkiem pozytywne. W rolę tytułowego Wujka wciela się prawdziwy profesjonalista, najbardziej znany z roli Kubusiowego Tygrysa Grzegorz Pawlak. Osobiście nie przypadło mi jednak do gustu spolszczenie imion. W przypadku Uncle Grandpa dosłowne tłumaczenie byłoby bezsensowne, więc tłumacze zastosowali mały trik i wybrnęli z sytuacji Wujciem Dobrą Radą. Uważam jednak, że Pan Gustaw, czy (o zgrozo!) Stefek Pizza mogli spokojnie pozostać po prostu Gusem i Stevem, gdyż obecnie dzieciaki są dość zaznajomione z zagranicznymi imionami. Samego dubbingu nie musicie się jednak obawiać, więc nie drżyjcie z przerażenia, gdy przez przypadek natraficie na Wujcia, skacząc po kanałach. A gdy już natraficie, to najlepiej zaczekajcie, a gwarantuję Wam, że po ujrzeniu napisów zapragniecie więcej.

Trzymajcie się i do zobaczenia   

sobota, 7 czerwca 2014

Witajcie! Welcome! Salut! Benvenuto! Bem-vindo! 歡迎!

     Gratuluję wszystkim ludziom (i nie tylko, jestem otwarty na kontakty z obcymi cywilizacjami), którym udało się dotrzeć na te osobliwe przedmieścia Internetu. Poważnie! Najchętniej nagrodziłbym Was wszystkich złotymi pucharami i medalami, ale do tego celu potrzebowałbym Waszych danych osobowych, a przecież podawanie poufnych informacji podejrzanemu typkowi z Internetu nie byłoby zbyt mądrym posunięciem. Na pewno nieco bezpieczniejszym niż skok na główkę z iglicy Pałacu Kultury, ale i tak dość ryzykownym.

     Przechodząc do sedna, chciałbym Was z przykrością poinformować, że na tym blogu nie znajdziecie ponętnych sesji zdjęciowych mojego śniadania, pseudomądrości życiowych, czy wypocin dotyczących problemów egzystencjalnych trzynastolatków. Chciałbym się teraz pożegnać z tą zawiedzioną częścią z Was, która w tym momencie zaprzestaje czytania, po czym wyrzuca laptopa przez okno (jeżeli jeden z nich spadnie Wam kiedyś na głowę, możecie mnie słusznie obarczyć winą za spowodowanie wypadku). Ze wszystkimi pozostałymi chciałbym przybić wirtualnego hajfajfa i serdecznie zaprosić do lektury recenzji, a także komiksów, które będę starał się w miarę regularnie, ale bez określonych terminów zamieszczać na łamach Madness&Grotesque. Nie ukrywam, że tematyka bloga w największym stopniu zainteresuje zafascynowanych światem komiksów, gier oraz animacji nerdów i geeków, ale skoro dotarliście już do tego zdania, to z pewnością również znajdziecie coś dla siebie.

     Wstęga już przecięta, więc czas na pierwszą publikację stripu, opowiadającego o 53-letniej szalonej nauczycielce Angelinie Angel oraz jej uczniach - rozpieszczonym Fredzie, neurotyku Jessie i ekscentrycznym Elfiku. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że kobieciny poszukuję dziwaczny kosiarz Czarna Trzynastka, a sami bohaterowie żyją w niedokolorowanym świecie, w którym niespotykane zjawiska są na porządku dziennym.
A może wolelibyście Elizę? :P


Trzymajcie się i do szybkiego zobaczenia!