sobota, 28 lutego 2015

Pierwsze wrażenia po Clarencie, czyli co ulepić z różowej masy?

      Z komediami sliceoflife`owymi jest ten problem, że pod względem humoru często balansują pomiędzy błyskotliwością dowcipów a monotonnością i nudą. Nie da się jednak ukryć, że zdarzają się perełki, którym udaje się przebić przez tę szarą, brejowatą warstwę nieciekawości - jako najbardziej banalny przykład przytoczę Simpsonów. Ale czy jedną z najnowszych produkcji Cartoon Network Studios, Clarence`a czeka aż tak długie życie?
Gdy twórca serialu Skyler Page wyleciał z Cartoon Network Studios po dość przykrym incydencie, jego obowiązki przejął Spencer Rothbell. 
     Moim zdaniem to zależy od stopnia rozwoju potencjału, dostrzeżonego przeze mnie w tej kreskówce. Najbardziej znaczącą rolę odgrywa tu rozwój charakteru i uwypuklenie wyrazistości postaci.
     Ale co to za zwierz w ogóle ten Clarence? Serial skupia się na przeżyciach głównego bohatera, który chce doświadczyć wszystkiego, ponieważ wszystko jest ekscytujące - ogółem nie mamy tu jakiegoś głębokiego zarysu fabularnego. Naszemu protagoniście towarzyszy dwójka przyjaciół: nadpobudliwy, nieco ekscentryczny Sumo oraz ułożony, kanciastogłowy neurotyk Jeff. Jak to w tego typu komediach bywa, nie znajdziemy w Clarencie czarnego charakteru z prawdziwego zdarzenia, a jedynie przerysowanego Belsona - bogatego, antypatycznego typka, któremu z samej zasady nic się nie podoba. Rzeczą zdecydowanie godną uwagi jest zerwanie z pewną poprawnością polityczną poprzez ukazanie niepełnej rodziny - nasz różowoskóry tytułowy bohater wychowuje się bowiem z jasnowłosą matką Mary, pełniącą rolę głosu rozsądku w rodzinie oraz jej chłopakiem Bradem, który mentalnością dorównuje chłopcowi, co sprawia, że mają wyśmienite relacje. Sama fabuła odcinków opiera się zaś na prostych sytuacjach z życia wziętych, takich jak wizyta całej rodziny w domu bogatego kolegi z klasy, czy zabawa w ogrodzie. Mamy gwarancję, że każdy odcinek opowie nam inną, niezobowiązującą historię, więc nie ma potrzeby śledzenia serialu na bieżąco.
Już niebawem czeka nas drugi sezon kreskówki, nad którym czuwał będzie już Rothbell. 
      Szczerze powiedziawszy przypadł mi do gustu ten stonowany klimat produkcji - pomimo prezentowania dość spokojnego tempa, Clarence nie tworzy atmosfery znużenia a daje nam szansę na odetchnięcie podczas poruszania się po świecie dynamicznych i głośnych animacji drugiej dekady milenium. Zawładnięci nostalgią fanatycy kreskówek lat 90. również będą zachwyceni spokojnym biegiem zdarzeń, charakterystycznym dla takich kreskówek jak Recess, czy Rugrats. Samą animację również mogę uznać za przyjemną dla oka, lecz czasami minimalizm w niej dominujący może wydawać się przesadzony, co wychodzi na jaw podczas zbliżeń twarzy bohaterów.
Masz duży sentyment do Byle do Przerwy i innych sliceoflife`owych kreskówek, opowiadających o dzieciakach, i o tym, co dzieciaki robią najlepiej? Kręcą Cię klimaty seriali lat 90? Clarence powinien Ci się spodobać! (Za poradę zapłacisz w moim biurze) 
     Odnoszę jednak wrażenie, że kreskówka wciąż nie jest jeszcze wystarczająco ukształtowana. Z pełną świadomością mogę nazwać Clarence`a dobrym kawałkiem mięsa, jednak jego przyszłość wciąż jest w rękach kucharza i dalszy los nawet najwyższej jakości produktu jest uzależniony od umiejętności i pomysłu człowieka sprawującego nad nim pieczę. Istnieje bowiem różnica pomiędzy spalonym na wiór węgielkiem, a idealnie wypieczonym, odpowiednio przyprawionym schabowym (Gdybym współpracował z Google Ads zapewne w tym miejscu pojawiłaby się reklama jakiegoś baru o wątpliwej reputacji). Czynnikiem, który w tym wypadku w najwyższym stopniu utrudnia pełne posmakowanie dania jest, moim zdaniem, wyrazistość postaci, a właściwie jej brak. O ile główni bohaterowie wyróżniają się pewnymi  atrybutami, to wciąż sprawiają wrażenie nadto stereotypowych - mamy więc lidera, mózgowca i nadpobudliwego, żyjącego w swoim świecie ekscentryka. Podobny schemat zastosowano w kultowej cartoonowej serii Ed, Edd&Eddy i uważam, że właśnie ta kreskówka jest wzorcowym przykładem odpowiednio zrealizowanego character developmentu - jakość humoru rośnie wprost proporcjonalnie do numeru serii, co uzyskano poprzez stopniowe nadawanie bohaterom większej samoświadomości, przy jednoczesnym stronieniu od przesady podczas przejaskrawiania ich ułomności. Zupełnie inaczej potoczyły się losy innego serialu Cartoon Network - Chowdera, któremu pomimo dobrych rokowań zabrakło pomysłu na siebie w drugim sezonie, co próbował nadrobić notorycznym burzeniem czwartej ściany, czym uczynił z widza niewtajemniczonego świadka chaosu panującego na ekranie. Nie był to jednak chaos charakterystyczny dla The Muppet Show, a po prostu zbiór żartów, które najzwyczajniej w świecie nie dały rady.
Myślę, że porównanie tej kreskówki do początków Eda, Edda i Eddy`ego jest trafne. Przewagą tego drugiego była jednak ograniczona ilość postaci - taki stan rzeczy dawał twórcom szansę na dostateczne wyeksponowanie charakteru każdej z nich. W Clarencie ukazana jest zaś niezliczona ilość uczniów i, z wyjątkiem protagonistów, wszyscy są tak bezbarwni, że można się w nich przejrzeć.  
     Mocno trzymam więc kciuki za Clarence`a, który wciąż jest jeszcze plastyczną masą, gotową do modelowania. Z całego serca kibicuję Spencerowi Rothbellowi, by ją odpowiednio ukształtował i podejrzewam, że za jakiś rok dam Wam znać, czy ta forma mi się podoba. Tymczasem zachęcam do śledzenia losów kreskówki!
Wasz Groteskowiec!